Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

241
DOLA I NIEDOLA.

Mnie tu oni nie lubią, czując, że i ja ich nie bardzo kocham.
— A czegoż ty tu siedzisz? zapytał naiwnie p. Krzysztof.
Zmieszał się trochę Dobromir na to pytanie, ale popiwszy winem, ruszywszy ramionami, wybełkotał niewyraźnie:
— Co chcecie! są takie fatalizmy w życiu ludzkiém, okoliczności, skład rzeczy! Człowiekby rad się wyrwać, a nie może.
P. Krzysztof spojrzał mu w oczy, ale z nich jakoś nie patrzało jasno, a zrozumieć go nie było można.
Właśnie w téj chwili zakłopotania, z za pleców pana Krzysztofa, gruby głos męzki powitał Dobromira.
— A ty tu co robisz, Piotrusiu? O! kochanie! dobrze, żem cię ułapił, teraz mi się nie wykręcisz, musisz ze mną wypić.
Odwrócił się stolnikowicz, i ujrzał po za sobą stojącego mężczyznę ogromnych rozmiarów, pleców żubrzych, otyłego, z brzuchem jak fasa, z twarzą w trzech fałdzistych podbródkach spadającą aż na piersi, z łysiną jak harbuz dojrzały świecącą, z policzkami burakowego koloru, wąsem ciemnym i wypełzłym pod nosem, z oczyma szaremi i zblakłemi, z ustami rumianemi i oddętemi: istny Faun opiły z Bachusowego orszaku, dobrze już hulanką i życiem zmęczony, ale jeszcze ochoczy i wesoły.
Był to sławny pod owe czasy z kielichów olbrzymich, które duszkiem spełniał, z niezmąconego nigdy humoru, z dowcipu, z lekkości, żyjący na bruku i przy ludziach choć bez grosza własnego, niegdyś bardzo majętny szlachcic, który fortunkę całą przecedził liwarem, pieczeniarz wielkich panów i zjadacz znakomity,