Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

245
DOLA I NIEDOLA.

Pan Krzysztof, zawdzięczając przyjęcie, musiał też sam postawić butelkę starego węgrzyna. Była to czwarta, w głowach już dobrze szumiało. Rozmowa zaraz się stawała szczersza, poufalsza, a znajomość od razu podlana winem, wyrosła bardzo prędko do serdeczności. W godzinę byli z sobą jakby się od wieków znali. Do tego szczególniejszy miał talent Hurda: wnet po zaprezentowaniu stawał się poufałym, i zmuszał człowieka, aby z nim obchodził się po bratersku.
Pan Krzysztof wszakże choć pił z nimi i słuchał bzdurstw, które prawili, posmutniał wielce, zwiesił uszy, wzdychał. Owe opowiadania dziwnie przykre na nim czyniły wrażenie, a zarazem jakiś wewnętrzny głos oznajmiał mu, że w tém jest umyślna przesada. Nie posądził ich o zmowę wcale, ale wziął ich za chłystków, w czém się nie omylił. Przy pożegnaniu, dwaj improwizowani przyjaciele, najuroczyściéj mu przyrzekli sprawę jego uważać za własną i służyć mu do niéj, a nie odstępować go na chwilę, póki sprawiedliwości nie uzyszcze.
Już dobrze było ciemno, gdy wycałowawszy się i nakłaniawszy, odeszli. Hurda pociągnął w miasto na kolacyjkę; Dobromir odprowadził krewniaka na kwaterę mimo błota.
Przyszedłszy do siebie, stolnikowicz począł się modlić i trochę popłakał. Głęboko zamyślony, chodził długo po izbie; wrażenie, wieczoru przepędzonego w winiarni, znacznie mu jakoś odjęło odwagę.
Nazajutrz nie było co robić, do O... iść już nawet nie chciał, postanowił czekać na króla cierpliwie... Napisał list długi do żony, a sam zabierał się wyjść dla obejrzenia kościołów i osobliwości stolicy, gdy Dob-