Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

247
DOLA I NIEDOLA.

Tydzień tak przemęczywszy się p. Krzysztof, pomyślał w końcu iść już przebojem.
W dzień, na który mu choć niepewno przyrzeczono nareszcie przypuszczenie do oblicza pańskiego, stolnikowicz, nie wiele myśląc, poszedł na zamek.
Wpuszczono go z razu, ale oczy dworaków zdawały się go niespokojnie pilnować. Kogo spotkał i zapytał, każdy grzecznie, ale sucho zbywał go niczém. Niektórzy nawet milczeniem dziwném i ucieczką szybko się wykręcali. Widział na swoje oczy jak innych wprowadzano, jak drudzy wychodzili, rozpowiadając o audyencyi: dla niego tylko do tych drzwi zaklętych, za któremi wszystkie były jego nadzieje... przystęp był zaparty.
Pan Krzysztof cierpiał długo, ale w końcu cierpliwość stracił.
Stał tuż obok niego jeden z szambelanów służbowych, który już kilku osobom ułatwił wnijście; stolnikowicz jeszcze raz z grzeczną i pokorną prośbą zwrócił się do niego.
— Ale WPan dobrodziéj — odparł sucho i dumnie upudrowany i wyfryzowany jegomość z niecierpliwością prawie pogardliwą — WPan dziś króla JMości widzieć nie możesz: są ważniejsze sprawy... Proszę późniéj się pofatygować.
Słowa te, a raczéj sposób, w jaki wyrzeczone zostały, dopełniły miarki. P. Krzysztof namarszczył brew i rzekł głośno:
— Mości panie, zameldujesz WPan królowi JMci natychmiast, że szlachcic pokrzywdzony domaga się, żąda od niego posłuchania... Dla wszystkich tu widzę dworaków jest ucho, a dla biednego człowieka nie ma... Chcecież WPanowie, abyśmy zmuszeni byli głośno