Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.

259
DOLA I NIEDOLA.

teraz przysłonione jak nisza bogatą z ciężkiéj materyi draperyą, po za którą postawiono we wgłębieniu dwa taborety miękkie, bo widok z tego okna na łęgi i okolicę był prześliczny. Ściany całe obito makatami, komin wmurowano marmurowy wielce ozdobny, posadzkę zarzucono dywanem, wreszcie tysiące fraszek i ornamentów, poważne lica wieżycy, w któréj dumał może jaki bohater o losach kraju, wyświeżyły i odmłodziły.
Przed wielkiém zwierciadłem ukośnie stojącém do okna, ubierała się hrabina, cała swym strojem zajęta, dobraniem barw do twarzy, kształtów do postaci, tego coby ją jak najpiękniejszą uczynić mogło. Brała i rzucała z kolei stroiki, pióra, kwiaty, klejnoty, a nic jéj nie zadawalało; chciała być piękną, najpiękniejszą z pięknych dla niego! On już wiedział, że go kocha, i przysiągł jéj miłość dozgonną; chciała utrzymać go przy sobie, usidlić, przykuć, obłąkać. Przywiązanie jéj i namiętność razem dla niego, były szalone jak ostatnia miłość, jak ostatnia nadzieja.
Pamela, dzisiaj już poważna marszałkowa dworu, gdyż wyszła była za mąż nareszcie i dostojność małżonki piastowała majestatycznie, — stała przy pani, nieznacznie ruszając ramionami na oznaki jéj niepokoju. Czuła ona najlepiéj, znając to serce, co się w niem działo; ale chłodna istota, co nigdy kochać nie umiała, co się przywiązać nie mogła, nie pojmowała stanu duszy swojéj pani. Hrabina: teraz była dla niéj zagadką.
— Pamelo droga — szczebiotała hrabina patrz-no, patrz, jakże mi z tym dyademem we włosach?... Suknię, nie prawdaż? wezmę tę białą, tyftykową, z nie-