Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

269
DOLA I NIEDOLA.

Takie uczucie niepokoju, mimo największéj ufności, ogarnęło hrabinę, która nim się do Adama przybliżyć mogła, już poczuła, że w przeciągu tych kilku miesięcy stanęło coś pomiędzy nimi, że coś ich rozdzieliło, że powracali ku sobie nie tacy, jakimi się rozstali.
Nie była to pewność, ale tylko przeczucie, uciskające serce tak mocno, że po sile cierpienia trafność jego poznać mogła hrabina.
Pierwsze chwile przeszły na rozmowie, któréj świadkiem był stary rezydent, rodzaj pół-gospodarza, powołany dla przyzwoitości, i zawsze potrzebna Pamela. Zajęły ją opowiadania o Paryżu, o Strasburgu, gdzie Adam jakiś czas przepędził, potém o Wiedniu, w którym się zatrzymywał po drodze... Rozmowa była stygnąca i ciężka, a że Adam zdawał się zmęczony podróżą, hrabina sama wniosła, że wcześniéj powinien pójść na spoczynek.
Nim jednak miał czas odejść, przechodząc szepnęła mu, że będzie nań czekała w wielkiéj alei ogrodu. Tak pragnęła się widzieć z nim sam na sam, bez natrętnych świadków, i wyspowiadać przed nim całą swą strwożoną duszę... Adam odszedł jakby zakłopotany. Zaraz po jego odejściu hrabina udała się do swych pokojów, zmieniła suknie, i przez ganek wysunęła się z bijącém sercem w wielką aleję lipową, która dzieliła ogród na dwie połowy.
Adam nie przybył tak prędko, jakby była pragnęła; szedł ku niéj jakimś krokiem wolnym, zadumany; a gdy mu białe ręce zarzuciła na szyję i gorącą twarz przytuliła do jego piersi, zdawał się ten uścisk serdeczny zimną tylko jakąś odpłacać wdzięcznością.
— Mów, mów, powiedz mi — zawołała hrabina