Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

272
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

było jakby wyrzutem. Podniósł ją, i milczący, zadumany począł całować. W tym uścisku Julia poczuła zimny pot, który mu oblewał skronie i przestraszyła się.
— Co ci jest? zapytała.
— Mnie nic... nie wiem... to może znużenie...
— Skroń masz zastygłą a wilgotną...
— Jestem trochę słaby...
— Słaby! a ja szalona wywiodłam cię na powietrze! Chodź, chodź! ja cię zabijam, jam niegodziwa!...
I pochwyciła go, ciągnąc ku pałacowi.
W téj chwili po martwéj, długiéj nocnéj ciszy, razem wszystkie milczące drzew gałęzie dziwnie jakoś zaszumiały. Skrzydło burzy przeleciało wichrem po nad ogrodem; olbrzymie lipy, kasztany, sokory, świerki czarne, rozkołysały się, pochyliły, jękły... Szum drgających gałęzi i ulatujących z nich liści nie dał im nawet własnych słów usłyszeć.
Błysnęło, grzmot się rozległ szeroko... Kasztelanowa przerażona biegła, aby co prędzéj ukryć się w pokojach, lękała się bowiem nad wszystko piorunów i burzy. Ale w objęciach jego coż jéj znaczyła ruina świata, śmierć i zniszczenie? Była szczęśliwa... Nim potrafili dobiedz do ganku, już deszcz zaczynał spadać wielkiemi kroplami, a ledwie drzwi zamknęły się za nimi, burza wściekła zaczęła ryczeć w podwórzu... Przy świetle błyskawic, posadziwszy Adama na kanapie, kasztelanowa klęcząc ocierała mu twarz i wpatrywała się w to zimne a piękne oblicze, które się do niéj uśmiechało już nie dawnym zapałem młodzieńczym, ale jakąś troską tajoną pod zmyśloném weselem... Co chwila ten ból i niepokój tajony przedzierał się przez osłony, które go ukryć chciały. Nagle Julia popchnęła go od siebie całą siłą.