Ciężkie to były dni, miesiące, lata, z których pierwszy do ostatniego był tak smutnie podobny! Wszelka boleść zaciera się i chodzi, lecz są takiego rodzaju cierpienia, które zabliźnione nawet pozostają ciężkie, draźniące, bolesne na zawsze... Do takich należało to, które dotknęło p. Krzysztofa.
Po dwóch latach Dyogenes, który tém częściéj odwiedzał Wólkę, im więcéj czuł, że tam na coś być może przydatny, rzekł raz do p. Krzysztofa:
— Ej! słuchaj, ojcze... źle robisz... Wszystkiemu koniec być powinien, a gniewowi prędszy niż czemu. Po co ty sierdzisz się jeszcze na syna?
— Cicho o tém, proszę cię zawsze — odparł stolnikowicz.
— Nie! otoż bo nie! odparł Dyogenes: potrzeba raz tę ranę wysondować i zagoić.
— Są rany, co się nigdy nie goją — rzekł stary.
— Ale nie ma winy, którejby Bóg nie kazał przebaczyć! zawołał Kapustyński.
— Jeśli po winie przychodzi skrucha — dodał Krzysztof.
— Aleć o nią nie pytasz, czy przyszła? rzekł pierwszy.
— Bo w nią nie wierzę i dosyć! zawołał stolnikowicz.
Napróżno Kapustyński zaczynał tak po dwakroć i trzykroć, z różnych stron zachodził, chcąc najprzód zmusić Krzysztofa do wygadania się, do rozczulenia, wiedząc że potémby, już i daléj poszło; ale przyparty do muru, stolnikowicz brał kapelusz i uciekał. Złamać go nie było sposobu, nie chciał nawet walczyć.
W chwilach rzadko się trafiających, gdy zjeżdżał ktoś obcy, niespodziany gość do Wólki, widywano na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.
300
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.