Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/310

Ta strona została uwierzytelniona.

302
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

z synami starszymi poprosiła do siebie, na parę dni świąt... albo i ze wszystkiemi dziećmi?...
Znowu się zamyślił.
— I to nie! rzekł — nie! Dzieci! nie! ja nie lubię dzieci, to się na nic nie zdało! dajmy temu pokój.
Skończyła się na tém urwana rozmowa bez skutku; jednak w kilka dni p. Krzysztof pojechał do Kasprów i przesiedział tam parę dni, kilka razy zbliżał się do ich dziecka starszego, wziął je na kolana, głaskał, rozmawiał... aż to oczy matki zwróciło. Ale zaraz potém wyszedł do ogrodu, chodził długo samotnie, a powróciwszy kazał zaprzęgać i śpiesznie odjechał. Dziecko to zbytecznie mu syna straconego przypomniało.
— Dla mnie już nie ma dzieciny, rzekł powróciwszy do żony. A potém, któż wie? jeśliby swe własne gniazdo porzucić mogło... Wychowałbym drugiego niewdzięcznika i drugą boleść dla serca — nie chcę...
Po kilku dniach Krzysztof zatopił się w czytaniu ksiąg pobożnych, całe godziny przesiadywał nad niemi i płakał: napróżno żona go się rozerwać starała. Niema boleść, która milczy, nie odpowiada, wylać się nie chce i nie przyjmuje walki, jest najgorsza; na tę tylko czas lub śmierć ratunkiem.
Z razu gwałtownie gospodarzył, potém sprowadził Baltazara, prosił go, aby się zajął na jego miejscu wioską, polem, gumnem, i sam tam już ani zajrzał. Grad wybił, burza wywaliła, wyniosła woda, wszystko mu to było jedno: stał się milczący, blady, straszny.
A gdy poczciwa żona, która widziała jak niknął w oczach, przyszła czasem, obyczajem starych szczęśliwszych dni, uwiesić się na jego szyi, przypaść do kolan, całował ją chłodno i lekko od siebie odpychał.