I odstąpiwszy nieco, zakryła sobie twarz rękami.
Adam jadł właśnie śniadanie, spokojnie, rzucając kiedy niekiedy okiem zdziwioném na nią, bo się ani domyślał, co w jéj duszy się dzieje, jaka tam toczy się walka.
Julia wstała, i w gorączce przechadzała się po pokoju.
— Może widok matki wstrząśnie nim, dumała; może go wspomnienia rozbudzą... odżywią... A! trzeba by matkę zobaczył!
— Czy ojciec przyjąć i widzieć zechce czy nie — rzekła głośno, — nie można przewidzieć, to może przyjść późniéj zresztą; ale matkę powinieneś zobaczyć — dodała surowiéj, — ja chcę, żebyś do niéj pojechał, ja sama napiszę do niéj, a starościc chełmski w sekrecie jéj list przeszle... Jesteś tu, blizko, o parę dni drogi... i mógłbyś nie żądać zobaczyć się z matką?
Adam poczuł nareszcie, że wyplącze się z tego tylko pochlebstwem; pomiarkował, że stał się odrażający tym chłodem.
— A! — rzekł cicho z szalbierstwem niegodném — dla mnie kto inny był prawdziwą matką.
Słowem tém kupił sobie bezkarność. Julia obejrzała się czy nie ma kogo z ludzi przy niéj, i poskoczywszy szybko, pocałowała go w gładkie i piękne czoło, które dla niéj promienna otaczała aureola. Jak każdy zakochany, który tysiąckroć kłamie sobie byle mógł kochać, hrabina czułém słowem ujęta, potrafiła chłód nawet Adama wytłómaczyć na jego korzyść.
— Bądż co bądź, rzekła po chwili weseléj: wypada żebyś pojechał do matki. Rzeczy się ułożą... Potrzeba, abyś się z nią widział koniecznie. Niech ona cię pobłogosławi, niech jéj życzenie szczęścia spadnie kro-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.
307
DOLA I NIEDOLA.