Surowo patrzał nań starzec obcy i głową wzruszał smutnie; nareszcie ze wzgardą prawie odepchnął go lekko i poszedł do kościoła. Matka ujęła go za rękę.
— Mów — rzekła — niech usłyszę głos twój; mów mi co chcesz... jam tak długo na dźwięk téj mowy czekała! Jestżeś szczęśliwy? jestżeś szczęśliwy?
Adam milczał, ale powoli odchodził z przykrego wrażenia i oprzytomniał. Tak rzucone pytanie było dla niego nie do rozwiązania. Szczęśliwym ani szczęśliwszym nie był, bo szczęście dla niego kryło się w dali po za tą teraźniejszością, którą uważał za drogę do jakiegoś nieokreślonego celu.
— Ja! rzekł z cicha — sam nie wiem: pracuję...
— Czy cię oni kochają? spytała matka.
Zamilkł.
— Ona jest dla mnie jak matka... wybąknął po chwili.
Staruszka spuściła głowę i uśmiechnęła się gorzko.
— Jak matka — powtórzyła cicho — tak! więc ja, jam już niepotrzebna! więc masz drugą matkę... a ja? a ja?
Adamowi w końcu serce drgnęło, pocałował ją w rękę i rzekł:
— Nie miejcie mi za złe, żem to powiedział: chciałem was pocieszyć, że źle mi nie jest.
— Tak! tak! jam to sama powinna była przeczuć — odparła pani Krzysztofowa: — kto się wyrzeka dziecka, wyrzeka się i macierzyństwa, i pociech jego; dziś ty i ja — cóż? obcy ludzie, co się kiedyś widzieli.
I znowu płakać zaczęła po cichu, ale z za łez poglądała na niego stęskniona, szukała w nim dziecięcia swojego i znaleźć nie mogła. Był to tylko zimny cień przeszłości.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/326
Ta strona została uwierzytelniona.
318
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.