Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/327

Ta strona została uwierzytelniona.

319
DOLA I NIEDOLA.

Adam rad był bardzo, że się ruszyli od bramy, zkąd ich od rynku i gospody widzieć było można, bo zawsze jeszcze pycha czyniła mu towarzystwo matki, ubogo i niepocześnie ubranéj, przykrém i wstydliwém. Poszli daléj podwórzem kościelném, trącając po drodze kamienie grobowe: ona płacząca, on pomieszany. Ale po kilku krokach, matka usłyszawszy w kościele dzwonek, zmieniła myśl, zwróciła oczy na drzwi, ujęła go za rękę i zawołała śmieléj i głośniéj:
— Do Boga!
To mówiąc weszła na próg.
Wyraz ten wymówiony z rezygnacyą męczeńską, dodał jéj siły: pierwsza przestąpiła podwoje... U drzwi, wedle obyczaju swego, w kruchcie modlił się Dyogenes oparty na kiju. Nigdy on nie przechodził daléj nad tak zwany babiniec, nie uznając się godnym bliżéj do przybytku przysunąć. Klękał pod chórem i milczącą modlitwą, z podniesionemi do góry rękami, Pana Boga chwalił.
Matka Adama wsunęła się powoli, minęła go, i podszedłszy kilka kroków daléj, padła płacząc na kolana, a potém krzyżem na ziemię. Adam stał nieopodal od niéj, po pańsku wyprostowany i zimny; nieco się nawet odsunął, bo znowu téj biednéj niewiasty rozłzawionéj, rozkrzyżowanéj wstyd się paniczowi zrobiło.
U ołtarza odprawiała się msza święta, a cicha uroczystość tego obrzędu, któremu mało osób było przytomnych, ukoiła w piersiach przybyłych rozbudzone tém spotkaniem uczucia. Adam tylko, który był odwykł i od nabożeństwa, i od modlitwy wewnętrznéj ducha, rozmyślał zimno oglądając się po kościele, to o matce, to o sobie.
Trwało to dosyć długo. Msza się skończyła, ludzie