dzeniem chwalił, gdy jéj malował świetne w przyszłości widoki; to znowu smutniała, bo widziała, że to szczęście niepewne potrzeba było okupić ofiarą dziecięcia, zaparciem się jego.
Kapustyński milczący był i pogrążony.
Tak zbiegł dzień ów ciężki dla obojga.
Widzenie się to nie obudziło serca w Adamie, matce tylko je rozkrwawiło. Dzień cały przeszedł smutnie, dziwnie, żałobnie, jak gdyby nie syn przybiegł uścisnąć kolana macierzy, ale zimny gość jakiś natrętny. Matka mówiła mu wiele o starym ojcu, o jego boleści, o jego smutku, o zmianie, zestarzeniu, a mówiąc płakała.
Łez było do woli, ale jéj tylko: żadnego rozczulenia ze strony Adama. Nareszcie pod noc Kapustyński dopytawszy się zapomnianéj skrzypki, wziął kij, i pocałowawszy w rękę i w kolano Annę, nie żegnając się z Adamem nawet, wyruszył w pochód dalszy. Zostali sami. Matka dopiero teraz poczuła się swobodną i pobiegła do niego, objęła go za szyję, wołając:
— Adasiu! przemów! przypomnij mi te szczęśliwe lata dziecięce, gdyś szczebiotał na moich kolanach, gdyśmy we dwojgu marzyli o tej nieszczęśliwéj przyszłości... A! i ja i ty spodziewaliśmy się dla ciebie świetnego losu; alem nie myślała, że ci od niego umrze serce. Więc ty już nie jesteś synem moim? więc już łez nie masz dla tych wspomnień? nic — nic?...
Adam się uśmiechnął.
— Jestem mężczyzną — rzekł — matko moja! płakać mi niewolno, myśleć trzeba surowo o sobie — i iść... iść, aż dojdę....
— Dokąd?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.
321
DOLA I NIEDOLA.