mnie nie pojęła i zadrżałabyś może: ja muszę pamiętać, żeby się piąć wysoko, coraz wyżéj — to mój cel — to cel... a reszta...
Machnął ręką z pogardą, i pokręcił ledwie wyrastającego wąsika.
Temi słowy prawie się skończyła rozmowa. Zamilkli; niewiasta wyszła przestraszona, nie pytając go o nic więcéj... przeraził ją.
— Ja muszę jutro powracać do domu — powiedziała mu wieczorem.
— Ja także wyjadę ztąd rano — rzekł wcale jéj nie zatrzymując p. Adam.
— Ale jutro cię jeszcze zobaczą?
— O! koniecznie... jeszcze raz, matko kochana, a potém Bóg jeden wie...
Zasmucił się jakoś i spuścił głowę.
— Czekaj matko — rzekł smutniéj. — Często na drodze, którą ja idę, depcze się ludzi, ale ludzie też zadeptać mogą. Któż wie? może padnę, może okryją mnie błotem, może stratują nogami, może wypchną precz z tego koła, w które się wciskam przebojem. Któż wie? powrócę może kaleką, zdziczałym, szalonym, Zostawcie mi tam kątek u siebie, w sercu i domu... i czasem westchniéjcie za mnie.
— Adasiu! — zawołała ściskając go matka — nie mów tak, nie mów. Idź, ale prawą drogą: choć cię zdepczą, zostaniesz czystym; gdy cię spotwarzą, będziesz miał sumienie za pociechę... Idź spokojnie, wytrwale, powoli — dojdziesz.
— Nie, już nie czas zmieniać drogę, odparł Adam chmurno. Gdym nogą stąpił na stopień powozu, który mnie uwiózł od wrót kościoła w Białéj, już byłem na pierwszym szczeblu, już się zawrócić nie mogłem. Nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.
323
DOLA I NIEDOLA.