W ogrodzie przy rezydencyi państwa kasztelaństwa, u narożnego muru, wzniesiony był tak zwany belweder, z którego widok na okolicę nie miał równego: żadne okno pałacowe rozległością taką krajobrazu pochwalić się nie mogło. Belweder ten zbudował dla fantazyi Włoch architekt, który stare zamczysko restaurował, proprio motu, w rogu dwóch schodzących się murów, które park opasywały, stawiąc go może, aby sobie trochę czarowne Włochy i daleką przypomnieć ojczyznę. Z płaskim dachem, oszklony wkoło, ozdobiony był na czterech wystających kształtnych słupkach wzniesionemi naczyniami kamiennemi, w których rosły, niestety! blaszane tylko, zielono pomalowane aloesy, niezgorzéj wszakże naśladowane. Obok nich, w pyle i kurzu zwilżonym rosą, puszczały ukradkiem drobniejsze trawy, kwitnąc w sekrecie pod martwemi liśćmi nieżywéj rośliny.
Tak często na świecie za urzędowém malowaném życiem kryje się skromniejsze... ale prawdziwe i żywe.
Ponieważ nie było pewności, czy winna latorośl zechce opasać owe murowane słupki dla niéj przygotowane, okalające belweder włoskim obyczajem, poma-