że on choć ubogi, do niéj niezaprzeczenie liczyć się miał prawo. Podnosił więc jeszcze wyżéj głowę, wiedząc, że ma w tarczy Topór i przodków głośnych po świecie.
Wiadomość ta była dla niego jakby potwierdzeniem przeczuć jego tajemnych, wykołysanych w duszy od dzieciństwa. Surowe, często bolesne i szyderskie obejście się towarzyszów, nic na to nie pomogło: duma w nim rosła, rozgorączkowywała go coraz bardziéj; ubóztwo spojone z nią draźniło; myślał tylko, jak się ze swego położenia wydobyć. Czekał, szukał, i roił sobie środki cudowne, któremiby mógł tego dokazać.
Ilekroć powracał do domu, pod ubogą strzechę rodziców, z niecierpliwością tylko układał sobie jak ma się z pod niéj wyrwać, oczekiwał jakiegoś wypadku, wiedział niemal, że ta zręczność przyjdzie, i że ją za włosy pochwycić będzie potrzeba. W innych sprawach dosyć bojaźliwy, na taki raz zbierał się na zuchwalstwo, gotował się do niego i zbroił.
Bystre oko ojca widziało, odgadywało w nim te walki wewnętrzne; niepokoił się stary niemi, ale czuł się bezsilnym do przezwyciężenia natury żywéj a do skrytości skłonnéj i unikającéj otwartego boju. W końcu gdy się ścisnęło serce, pocieszał się jeszcze.
— Może się to przerobi, gdy do czynnego zaprzęże się życia, mówił w sobie stolnikowicz; — ale nie trzeba się łudzić, źle jest jakoś z Adamem, trzebaby mu surowego nowicyatu.
— Ty przez miłość dla niego, pocieszała go żona, tworzysz sobie nadaremne troski. Dzieckiem jest, cóż dziwnego, że dziecinny.
— Niech Pan Bóg złe odwróci! szeptał p. Krzysztof.