Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

53
DOLA I NIEDOLA.

kaniem z biczów, krzykiem pocztylionów, śmiechem czeladzi a admiracyą otaczającego ludu, wyruszyła tryumfalnie przebiegając ulice małego miasteczka, które bez łzy, bez westchnienia, suchém okiem, rozpaloném nadziejami, pożegnał uśmiechając się Adaś.
Pocztylioni dla popisu raźnie puścili konie z miejsca, i tuman kurzu tylko świadczył o znikłém zjawisku.
— Ciekawa rzecz! co ja teraz ze stolnikowiczem pocznę! zawołał Zamszyc skłopotany. — Ten chłopiec zawsze mnie niepokoił... i wyśniła mi się bieda. A niechże go... razem z tymi co go porwali... siako tako, sto tysięcy dyabłów!... Śmiał mi powiedzieć... ze świecą łojową? Znaleźliż kiedy knota? znaleźli knota? Powiedzcie mi! Nigdy! nigdy! to nikczemnik...
Mrucząc tak i pięścią odgrażając się niewiadomo komu, powracał teraz do swojego domku zafrasowany staruszek, mając jeszcze do przebycia szyderskie z siebie urąganie uczniów, przyklaskujących ucieczce Adama.
Im więcéj o tém myślał, tém go cała ta historya dziwniéj mieszała. Wypadek był tak niezwyczajny, tak osobliwszy, że i ratunku nań potrzeba było szukać w środkach niezwykłych. Zamszyc dotąd żył zamknięty w ciasném kółku bardzo pospolitych zdarzeń, nie wychodzących nigdy z pewnych umiarkowanych proporcyj. Stłuczenie szyby, zbicie garnuszka, już go dosyć martwiło, gdy ich na kim poszukiwać nie miał; cóż dopiero ucieczka studenta w biały dzień, nieprawdopodobna, gorsząca! Tarł czoło, sądząc, że mu się to przyśniło, i nie doszedłszy do domu, ciągle z odkrytą głową, bo nie miał dosyć przytomności, by włożyć czapkę, zawrócił się do rektora akademii.