— Chodziłem koło konisków, to się tam coś z parobczakiem gwarzyło, ale on tego pewnie nie zrozumiał...
— No! milczcież...
— To się potrafi, choćby też milczeć, rzekł spokojnie mieszczanin; jak się rzecze słowo, to się dotrzyma.
Baltazar choć niebogaty, ostatnią pono złotówkę chciał dać na piwo woźnicy, aby go ująć; ale Plewka nie przyjął, pokiwał głową i zaręczył, że za pierwszy impet, z jakim został za drzwi wytrącony, urazy wcale nie ma.
— Bo to widzicie — dorzucił Baltazar, ściskając go za rękę — i wy też pewnie dzieci macie, i wy ich matkę kochacie... a to jedynak u rodziców... dla tegom się do was wziął tak gwałtownie.
— Ja się o to wcale nie gniewam — odparł mieszczanin, — choć mi też, prawdę rzekłszy, w karku trzasło, gdyś mnie jegomość z izby wyciągał.
Tak się tedy ujęło postrachu jednego. Zamszycowi posłano w izdebce przy oficynie, i przykazano wynosić się jak dzień, aby go matka nie badała. Baltazar obowiązał się stróżować nad przybyszami, a do takich spraw, gdzie czujności potrzeba, stary wojak był jedyny,
Pan Krzysztof, wedle swojego obyczaju, poszedł się modlić przed obrazem Chrystusa: pilno mu było do tego wizerunku, na którego oblicze w złém i dobrém nawykł był patrzeć, szukając w niém pociechy... Nie mógł się wszakże i tu pośpieszyć, aby go i ten pośpiech nie zdradził: żona czekała nań w progu, chcąc szerzéj o syna rozpytać. Pocałował ją w czoło i kilku łagodnemi słowy odprawił, oznajmując zara-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
70
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.