pający poznać co wyobrażał. Po ścianach na ćwiekach i hakach wisiało tyle rzeczy, że ich tam i policzyć było trudno. Rzemienne wszakże zabytki przemagały, ale między niemi i staréj zbroiczki zardzewiałéj, i koszulki drócianéj można było dopatrzyć.
Gdy tu weszli, Kasper dopiero posadziwszy pana brata na najlepszém krześle, położył rękę na kolanie i cicho zapytał go:
— Ale na miłość bożą! cóż to tam takiego? bo nic nie wiem!
— Z twarzy mojéj jużeś się mógł domyślać największego nieszczęścia... Syna mi ukradziono! porwano! syna! Serce boli — dodał p. Krzysztof rwąc się za piersi, a późniéj topiąc twarz w dłoniach. Czekajmy na Melchiora, bo mi dwa razy jedno powtórzyć ciężko, słów brak w ustach!
Kasper, który swe dzieciaki niezmiernie kochał, pochwycił się też za głowę, i począł tak chodzić po izbie milczący. Tymczasem bratowa sama ze służącą przyniosła śniadanie, jak na ubogi domek szlachecki bardzo obfite. Rozstawiono je i na wielkim stole, i na małym stoliczku, ale go nikt nie tknął.
Jejmość odchodząc, zapytała męża cicho:
— Na miłość bożą, zręcznie się jako dowiedz, czy zostanie z nami na obiedzie, bo u nas postny i bez ryby, na kaszy i polewce, tobym choć posłała po węgorza, czy co?
Kasper zbył ją ręką machnąwszy, jakby chciał powiedzieć:
— Kto tam teraz o obiedzie myśli!... a jejmość ruszając lekko ramionami, odeszła.
I siedzieli tak w milczeniu, a pan Krzysztof podparty ua ręku, jeno wzdychał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część I.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.
82
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.