nieć, szedł nie wiedząc dokąd idzie, nie słyszał co się działo wkoło, stawał, śpieszył, oglądał się znajdując nie tam, gdzie być sądził... opuściła go pamięć... Tak dowlókł się nareszcie do rogu domu, przy którym stały jego konie; ale musiał wyszukiwać furmana i lokajów, którzy się rozpierzchli. Woźnica pił z innymi, lokaje grali w halbecwelbe zapamiętale. Był już wieczór, deszcz kropił drobny i niebo zasunęło się całe chmurą ołowianą.
Smutno jakoś było na świecie, a tchnąć ciężko. Miasto poczynało się oświecać powoli, ulice ożywiały jakby śpiesząc dożyć, dorobić resztek dziennéj pracy przed nocnym spoczynkiem. Tu i owdzie z przymkniętych drzwi szynkowni słychać było muzykę prostą, cymbały, skrzypki lub pomrukującą basetlę. Kasztelan spędziwszy nareszcie ludzi, którzy go zwykle nie nazbyt słuchali, miał już wsiadać do karety, gdy poczuł, że go ktoś schwycił za rękaw i przytrzymał.
Był to znowu Maluta, otulony płaszczem, niechcący się dać poznać przed ludźmi pana Adama. Stał on tu pod ścianą od godziny, czekając na przyjaciela; dopiero teraz go postrzegł, i pochwycił właśnie, gdy ten już się zabierał odjeżdżać.
— Cyt — rzekł — słówko, pilne, kochany kasztelanie. Nie wsiadaj jeszcze, odpraw ludzi, powiedz im, że tu jeszcze chwilę zabawić musisz.
— Cóż znowu? dla czego?
— Mam cię z sobą wziąć w pewne miejsce; nie powiem dokąd, ale jechać ze mną musisz.
Kasztelan zawsze miękki, skinął na ludzi, radych z tego postanowienia, bo mogli do rozpoczętéj gry powrócić, a sam wszedł do ciemnych sieni z Malutą.
— Już dalibóg nie wiem, dla czego to czynię —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.
107
DOLA I NIEDOLA.