Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

108
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

rzekł ściskając go p. Floryan — dalibóg sam siebie nie poznaję, ale tak kocham drogiego kasztelana, tak go szanuję! a ta waryatka taką ma moc nademną...
— Kto?
— Ale ta — szepnął cicho — Leonina.
P. Adam, któremu inne myśli wcale ciążyły na głowie, obruszył się prawie zniecierpliwiony.
— A! cóż mi tam do niéj! daj mi z nią pokój!
— Przecięż choćby ją zobaczyć warto z blizka! rzekł Maluta. Nie jest to grzech śmiertelny, a dziś to się składa jak nigdy.
— Co się składa?
— Wyjdziemy ztąd drugiemi drzwiami, albo i temi samemi, jeżeli ludzie odeszli, siądziemy do powozu, jedziemy. Zastaniemy ją samą w domu. Chcesz kasztelanie jechać czy nie?
— Dokąd?
— Do Leoniny, — jedziesz czy nie?
Adam zniecierpliwiony, znękany, milczał; ale troska, którą niósł z sobą, pchnęła go do użycia jakiéjś rozrywki, i odezwał się machinalnie:
— No, to jedziemy!
Maluta poskoczył pierwszy, ciągnąc go za połę, wrzucił do stojącego opodal powozu, szepnął coś woźnicy i pojechali na ulicę Długą. Tu stanęli przed dosyć oświeconą kamienicą.
Pusto jednak było przed nią, i jeśli się w niéj spodziewano gości, jeszcze przybyć nie musieli. W sieniach, do których naprzód weszli, panowała erebowa noc; dopiero na wschodach znaleźli światełko dymiącéj się lampki, która bezpieczniéj ku górze wdrapać się dozwoliła. Maluta zadzwonił u drzwi, a po chwili strojna dzieweczka, może dwunastoletnia, otworzyła je