Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

111
DOLA I NIEDOLA.

Jak gdyby go znała od wieków Leonina, poczęła rozmowę sadząc kasztelana przy sobie. Maluta skorzystał z chwili swobodnéj i zbliżył się do Beatryczy, która gotowa była słuchać kogo bądź, byle jéj mówił co wesołego.
Z blizka Leonina była piękniejszą jeszcze może niż w oddaleniu; oczy jéj strzelały piorunami, po twarzy chodziło uczucie nie osłaniając się. Jakby od dawna spragniona była widzieć tego, którego miała przed sobą, wlepiła w niego wejrzenie rozpłomienione z naiwnością dziecka, gdyż przypuścić nie godziło się przy tych rysach zalotności bezwstydnéj. Ujęła go za rękę, jakby przy sobie przytrzymywała, poczęła śmiać się i szczebiotać.
Pan Adam tak miał ciężki kamień na piersi, że ta pieszczota nie zrobiła na nim żadnego prawie wrażenia; doznał tylko przykrego uczucia, nie mogąc choćby uśmiechem odpłacić jéj tego serdecznego, jakiegoś sympatycznego pociągu, jaki mu okazywała.
— Wieszże — rzekła — dla czegoś mi się podobał?
— Nie wiem czy się podobam nawet! odpowiedział uśmiechając się pan Adam.
— O! bardzo nawet! ale czemu? Miałam tam za górami, w kraju laurów i winnic... kogoś, co mnie pierwszy kochał, gdym nie była ani ładną, ani tak ubraną, anim tak śpiewać umiała... On był bardzo do ciebie podobny.
— O! był niezawodnie piękniejszy! rzekł pan Adam.
— Tak, był piękniejszy, bo mnie kochał — odparła Włoszka puszczając rękę — kochał mnie bardzo; ale jego już nie ma na świecie... Matka Bozka przyjęła jego duszę czystą i oddała ją Chrystusowi.