Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

115
DOLA I NIEDOLA.

w białéj sali przy zielonych stolikach; grano zajadle, już trzeci dzień nie wstając prawie.
Komandor przy głównym stoliku sam trzymał bank, i powitawszy gościa tylko skinieniem głowy, zajęty grą, zostawił go własnemu przemysłowi.
Wiemy jak namiętnie grano naówczas! Ta passya gry jak we wszystkich namiętnych chwilach, szarpanych, niepewnych, w których życie ze swych granic normalnych wychodzi, pochłaniała niemal wszystkich, była powszechną. Za stolikiem komandora siedzieli ludzie, którychby się tu nikt nie spodziewał, nawet kilku duchownych, lub przynajmniéj noszących suknię tego stanu. Nie brakło także wysokich urzędników i wielkich imion. Gra była ogromna, wytężała na siebie uwagę wszystkich; sławny ówczesny zapaśnik, co się codziennie z losem ucierał, starosta miał na karcie piętnaście tysięcy czerwonych złotych — summę daleko naówczas znaczniejszą niżeli się dzisiaj wydaje... Odważnie puszczał ją na trzydzieści, a blada twarz jego ani drgnęła, uśmiechał się dosyć obojętnie.
Jakkolwiek przywykli do jego zuchwalstwa w grze, widzowie i bankier w milczeniu trwożném zdawali się chcieć go odwieść od tak ryzykownéj stawki. Starosta przeszedł był wprzódy sześć razy, siódmego szczęścia trudno się było spodziewać.
Komandor chłodny, położył karty na stole, przycisnął je złotą tabakierką i zupełnie się do szeptów i narad nie mieszał... trzymał ile chciano. Starosta, któremu ze wszech stron szeptano, aby zszedł ze stawki, namyślał się, ale w twarzy jego znać było, że może mniéj przywiązywał wagi do téj kupy złota, niż do wrażenia, jakie mu walka z losem robiła. Był to co się zowie beau joueur, na którego twarzy nigdy