— Cóż u licha! rzekł pan Adam — już nie rozumiem co to znaczy?
— To znaczy, odpowiedział starosta: że kto w karty szczęśliwy... a no! przyznaj się, coś ci się w serdecznych stosunkach musiało niefortunnego przytrafić?
— Chyba przytrafi, bo dotąd i stosunków tego rodzaju mi braknie.
— Idźmy raz jeszcze na damę!
— Na ostatnią.
— Damy są wszystkie pierwsze — nie ma ostatnich.
Komandor ciągnął kwaśno, stawki drobne przybiegały ze stron wszystkich. Ostatnia dama uparła się i wygrała. Gra się na tém skończyła.
Scena ta, któréj główne tylko oznaczyliśmy rysy, trwała dosyć długo; zaraz potém kasztelan wymknął się pośpieszając do domu. Maluta podwiózł go do oczekujących na niego na słocie koni, ale tu pojazdu nie znaleźli. Od kogoś w ulicy dowiedzieli się, że rumaki pana Adama spłoszone pochodniami jakiegoś przejeżdżającego państwa, poniosły powóz i potłukły w kawałki. A że woźnica i lokaje siedzieli w szynkowni, ledwie marszałkowscy złapali rozhukane konie na Nowym Świecie, z resztkami karety, która się potrzaskana rozleciała. Stało się to już przed parą godzin. Kasztelan wziął dorożkę i pociągnął do domu trochę niespokojny.
Było już dobrze po północy, czekał na niego jednak w bramie kamerdyner, i w imieniu Jaśnie Pani prosił na górę. Prośba znaczyła tyle co rozkaz. Pan Adam poszedł na wschody z przykrém wrażeniem swojego poddaństwa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.
118
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.