Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

155
DOLA I NIEDOLA.

Głos Julii, na który całą siłę, jaką miała, wyszafowała, był śmiały, pewny siebie, prawie wyzywający.
— Zbliż się tu, panie kasztelanie — zawołała do niego — mam ci coś powiedzieć.
Pan Adam z wdzięcznością przysunął się do kasztelanowéj, która uśmiechając się, rzuciła mu tylko do ucha:
— W Imię Boże, odwagi! śmiałości! zuchwalstwa!
A głośno dodała:
— Długa to historya, a nawet prośba.... Chodź pan, muszę mu to rozpowiedzieć... pilno mi.
To mówiąc przeszła z nim powoli przeciskając się przez zgromadzenie aż do drugiego salonu, w którym kilka także grupp uszykowanych było po kątach; a tu przechadzając się, poczęła półgłosem rozmowę, którą tak umiejętnie plątała rzucanemi na głos wyrazami odmiennéj treści, i bez związku, że przysłuchujący się jéj, nic z niéj pochwycić ani zrozumieć nie mogli.
— Stajesz do walki — rzekła mu — oblicz się naprzód, osnuj plan jakiś, spodziewaj się wszystkiego, umiéj przewidzieć i odeprzeć.... Wiem już co się dziś stało na zamku. Dalszym ciągiem rozpoczętego prześladowania jest ten wieczór. Można to było z góry przewidywać, trzeba się było gotować na to.... Dobrze zrobiłeś, żeś miał tu przyjść odwagę.... To pierwsze napady nieprzyjaciela: jeżeli się nie cofniesz, i nie ulegniesz im... kto wie? po twojéj stronie może być zwycięztwo.... To pewna, że na jednego sprzymierzeńca, na mnie rachować możesz... śmiało... Ale cóż ja mogę!...
— Ja także nie wiem, czy téj śmiertelnéj walce podołam, rzekł pan Adam: siły są nierówne.