Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

157
DOLA I NIEDOLA.

Rozśmiała się boleśnie; ale wśród goryczy, która się przebijała przez ten uśmiech, czuć było wysiłek woli i serca, by się ludziom nie dać pojąć i pochwycić.
Widząc pana Adama dość jeszcze zakłopotanym i niepewnym, dokończyła umyślnie głośno:
— Proszę cię kasztelanie, idźże zaraz i spełnij moje polecenie. O skutku nie wątpię, w tak dobre ręce powierzając mój interes... Mój mąż ci sam jutro podziękuje, ale usilnie naglił, abym cię o pośpiech prosiła.
Wszyscy słyszeli te słowa, i prędkie odejście kasztelana zostało w ten sposób wytłómaczone. Skutkiem rozmowy z Julią było zaraz to, że w progu, gdzie już mniéj kto widział co się działo, parę osób zbliżyło się do kasztelana, który cały swój humor jakoś jeżeli nie odzyskać, to pozornie przynajmniéj przywdziać potrafił.
Są w życiu ludzkiém chwile stanowcze, które nowy zwrot nadają nietylko losowi, ale nawet charakterowi człowieka.
Pan Adam był dotąd niesamoistną istotą, rzuconą wypadkami, słabą, niepewną. W głębi jego duszy kryło się jednak nieco energii niezużytéj, śpiącéj, która w danéj godzinie pod bodźcem niedoli obudzić się musiała. Była to właśnie chwila, w któréj poczuł się igraszką, pośmiewiskiem, istotą jakąś słabą, zależną, wzgardzoną. Instynkt zachowawczy, miłość własna, dobyły z niego dotąd zapartéj, niezużytéj siły.
Wychodząc z tego wieczoru u starościny, który go oblał goryczką, wstydem i gniewem, a uczuciem wdzięczności dla jednéj kobiety, co się nad nim ulitowała, kasztelan poczuł nareszcie, że potrzeba mu samemu myśleć o sobie. Widział już, iż na nikogo