Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

174
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

między brwiami zarysowanemi jak penzlem chińskiego artysty, za najmniejszém wzruszeniem rysowały się dwie przecinające czoło prostopadłe marszczki, dwie fałdy, dziwnie wyglądające na téj białéj i jak marmur gładkiéj przestrzeni. Była w istocie bardzo piękna, majestatyczna, wzrostu więcéj niż średniego, ale już wówczas nie pierwszéj młodości. Zdaje mi się, że idąc za mojego ojca, mogła mieć więcéj niż lat trzydzieści. Puszek dziewiczy na jéj twarzy zastąpił meszek ciemny, nadający jéj wyraz prawie męzki. Olbrzymich kształtów, budowy posągowéj, ruchów powolnych i obrachowanych, macocha moja mogła się podobać, ale nie umiała do siebie przywiązać. Coś od niéj odpychało, odstręczało, wiał chłód jakiś, choć pod temi lody i śniegami gorzała skryta, długiemi marzeniami wykołysana namiętność. Umysłu mało wykształconego, z głową pustą, charakter miała zacięty, upór nieprzełamany. Gdy się rozgniewała, nie czerwieniała jéj twarz, ale przeraźliwie bladła.
Tego dnia cała była okryta klejnotami, i zabłysła mi wpośród rzęsistych świateł, obok mojego biednego ojca, patrzącego na nią z uwielbieniem i strachem zarazem, jakby zlana rosą dyamentów. W dyademie, naszyjniku, kolcach, bransoletach brylantowych, w sukni oszytéj sznurami dyamentowemi, wyglądała jak jakie bóztwo indyjskie. Prześliczne kształty jéj popiersia i rąk, wysoka szyja utoczona, biała, postawa monarchiczna, czyniły ją majestatyczną. Ledwie mnie ze swych objęć wypuściła, odskoczyłam od niéj z krwawą plamką na czole, przerażona, czując, że mnie żadnemi pieszczotami nie zyszcze.
Odtąd była ona dla mnie dobrą, ale zimną; wy-