Macocha była blizka słabości. Stan jéj zdrowia w wieku, w którym spóźnione macierzyństwo bywa niebezpieczne, obudzał wielkie obawy; zalecano jéj spokój, odosobnienie, byliśmy trochę swobodniejsi niż dawniéj. Ciężko mi to wyznać, ale i ja i on może rachowaliśmy na tę chorobę, na niebezpieczeństwo, na śmierć jéj, czując, że ona tylko może nam szczęśliwą zapewnić przyszłość.
Widzisz, przyznaję ci się szczerze nawet do myśli zbrodniczéj, do niegodziwych nadziei, których trumna była podstawą. Nie tłómaczę się, nie oczyszczam... obwiniam się sama, — ale słuchaj daléj.
Macocha nad wszelkie spodziewanie przebyła to szczęśliwie. Zaraz po narodzeniu syna i ozdrowieniu matki, wyruszyliśmy do Warszawy. Stan jéj wymagał jeszcze pewnych ostrożności, podróż odbywaliśmy powoli, stawaliśmy po dniu i więcéj w różnych miejscach dla wypoczynku. Albert był smutny, chmurny, namiętny, widocznie ukrywał coś w sobie.
— To życie — powiedział mi na noclegu, gdyśmy się jakoś potrafili wyrwać na przechadzkę — codzień staje mi się nieznośniejszém; nie widzę przed sobą nic... Muszę zerwać ten łańcuch, choćbym go swoją lub cudzą krwią miał oblać. Ta kobieta dusi mnie swoją czułością, nęka zazdrością i przywiązaniem. Krzysiu — uciekajmy oboje.
— Ja? dokąd? o czém? spytałam.
— Ty pytasz! zawołał — i to jest miłość? Jak? pieszo; dokąd? gdzie oczy poniosą; z czém? z dwojgiem serc i rąk, byle razem, byle raz być na swobodzie. Uciekajmy!
— Ale cóż świat, co ludzie powiedzą? rzekłam zlękniona.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.
180
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.