Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

183
DOLA I NIEDOLA.

szkatułki podróżnéj, szukając w niéj czegoś żywo, — żywo przerzucając wszystko... Z pod spodu dobyła pudełeczko, z niego flaszeczkę z jakimś płynem, i pochwyciła ją gwałtownie, wlepiając w nią oczy, aby dojrzeć przeciwko światła, czy się w niéj co znajduje. Tknęło mnie coś, że się chce otruć; patrzałam milcząca, osłupiała; ale nie znałam téj kobiety... Flaszeczkę wrzuciła za gors, uspokoiła się nieco, zaczęła pisać, zajrzała do kołyski, i nadedniem położyła się spać. Świeca zagasła... milczenie złowrogie.
Z drugiéj strony chodził jeszcze Albert, szamocząc się ze zgryzotą, z obawą. Znał on dobrze żonę i wiedział co gniewne jéj łzy obiecywać mogły; ten, na którego płakała, nie mógł się spodziewać przebaczenia.
Po chwili Albert porwał się jakby myślą i postanowieniem jakiémś stanowczém ukojony, uderzył się w piersi i rzucił pół nieżywy, nie rozbierając na łoże. Pilnując go oczyma, dotrwałam do białego dnia, zmęczona, osłabła czuwaniem i cierpieniem. Zsunęłam się aż na podłogę, i tak na jakiéjś skrzyni żydowskiéj zdrzemnęłam nareszcie.
Gdy mnie służące zbudziły, był już wielki dzień. Jasność jego otrzeźwiła mnie nieco; zaczęłam się ubierać, wstydząc się niemal moich gorączkowych strachów nocnych, śpieszyłam, bo mieliśmy wyjeżdżać zaraz.
Ale zaledwie mnie samą z sobą zostawiono, pobiegłam znowu do drzwi Alberta; przez szparę postrzegłam go, chodził blady po izbie i myślał.
Na stole w jego pokoju przygotowano ranną kawę dla nich obojga, na którą macocha natychmiast przyjść miała. Albert przechadzał się około stołu z dzikiém jakiémś wejrzeniem: stawał, wahał się, oglądał, nareszcie ujrzałam z podziwem i przerażeniem, jak do