jednéj z filiżanek wsypał coś szybko z papieru, który dobył z pugilaresu, i żywo odskoczył do okna. W tejże chwili drzwi zaskrzypiały, i macocha weszła blada, milcząca, uskarżając się na ból głowy, pochodzący z bezsenności.
Usiadła prędko przed tą właśnie filiżanką, do któréj Albert coś był wsypał, spojrzała na męża i wysłała go do sieni, aby przyśpieszył wyjazd. Wybiegł on raczéj niż wyszedł, oglądając się po za siebie oszalały. Widziałam po nim, że go coś nazad ciągnęło, że był przerażony zbrodnią swoją, ale już cofnąć jéj nie mógł. Rzuciłam się co żywo do pokoju; ale w chwili gdym wybiedz miała, spojrzałam jeszcze przez szparę, i zobaczyłam macochę, która z pośpiechem do drugiéj filiżanki nalała coś z flaszeczki dobytéj z za gorsu. Struchlałam przerażona; nie było chwili do stracenia.
Udając śmiech i wesołość dziwną, wbiegłam jak szalona do pokoju, gdzie przygotowana była kawa, którą już macocha brała do ręki, i dosyć zręczne jak na taką chwilę tragiczną, ściągnęłam serwetę, wywróciłam filiżanki, obaliłam stolik... Wszystko porozlewane stoczyło się na ziemię.
Macocha powstała na mnie z wielkim z razu gniewem i zapalczywością; ale gdym ją zmierzyła oczyma, w których wyczytała, że wiem wszystko, pobladła zaczęła drżeć i zamilkła.
Przez otwarte w téj chwili drzwi wpadły dwa ulubione psy Alberta, i rzuciły się na porozlewane szczątki śniadania, od których napróżno starałam się je odpędzić...
W chwilę późniéj skonały oba w straszliwych konwulsyach...
Byłam tak drżąca, przejęta, obłąkana, że ani wiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.
184
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.