Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

185
DOLA I NIEDOLA.

już co się późniéj stało; czułam tylko silne ściśnięcie dłoni Alberta, gdy mnie wsadzał do powozu, i odepchnęłam rękę jego z oburzeniem.
Dwa psy wydały tajemnicę śniadania, któraby może ukryła się była przed dworem, gdyby nie mdłości, choroba i łzy macochy. Dojechaliśmy do Warszawy w ponurém milczeniu. Na trzeci dzień potém, po krótkiéj słabości, macocha zmarła; konając odepchnęła mnie, a pomieszane wspomnienia zgryzot własnych i wypadków, z ust jéj dobyły słowa, które na mnie niewinną rzuciły podejrzenie o truciznę. Co gorsza, w ostatnim liście, który czując się już chorą, zaraz po przybyciu skreśliła ręką drżącą, obwiniała mnie, przez zemstę, o zamiar otrucia jéj... prawie o dokonanie téj zbrodni!
Byłam naostatek w położeniu tém przykrzejszém, że ukrywać się musiałam, aby dać życie dziecięciu, które ledwie godzin kilka przepłakało na świecie... Obwiniono mnie także o odebranie mu życia umyślne, kładąc wszystko na te barki złamane.
Wszystko to staraniem możnéj rodziny zatarte zostało. Alberta widzieć nie chciałam więcéj; oddalił się natychmiast na zawsze. Jam została przy rozkwicie życia jak kwiat wyschły na łodydze, sama, zbezczeszczona, odarta ze złudzeń, przelękła, w rozpaczy... Wydano mnie za mąż jak chciano; nic mnie już nie obchodziło, bo nie wierzyłam w nic na świecie.
Oto masz — dodała Krystyna — wierną spowiedź z mojéj przeszłości... Mogliście dostać list, lub kopię listu macochy. Prawdopodobieństwa wszelkie są przeciwko mnie, ale zaklinam się na tego Chrystusa, w którego ty wierzysz, żem niewinna... Winą jedyną, winą