Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

187
DOLA I NIEDOLA.

krwią, usta ścięły, stanęła naprzeciw dawnéj przyjaciołki i odezwała się powoli:
— Tak... winnam ci spowiedź za spowiedź, jeszcze raz. Adam nie przewinił przeciwko tobie: ja, ja tylko! Mścijże się na mnie. Tych dowodów ja mu dostarczyłam... Jeżeli cię ma nasycić czyje nieszczęście, masz gotową ofiarę, która ci się opierać nie będzie, bylebyś go nie prześladowała.
Krystyna spojrzała i rozśmiała się szydersko.
— Wiem to wszystko od dawna, rzekła; nie było to dla mnie na chwilę tajemnicą. Ale ty odpłaciłaś mi tylko cios tobie zadany: nie mogę się mścić na tobie; na nim — muszę.
— Nie! odparła Julia — mścić się na silnym, to jeszcze rozumiem, ale na słabym? On co się nie potrafi oprzeć! chceszże gnieść robaka?
— Zgniotę choćby był tylko robakiem... Ani słowa więcéj o tém... Jesteś ze mną czy przeciwko mnie?
— Jestem zawsze z nim, z nim zostanę, choćby przeciwko całemu światu. Idźmy każda swoją drogą, ty zemsty, ja obrony: zobaczymy po czyjéj stronie będzie Bóg.
— Bóg! rozśmiała się z dzikim wyrazem Krzysia, obwijając się szalem i zabierając do wyjścia — Bóg!
W tym jednym wyrazie, powtórzonym kilka razy z niewysłowioném szyderstwem, był cały ów wiek... Dreszcz przejmował słysząc, jak go wymawiały usta kobiety, istoty wdzięcznéj, młodéj, któréj serce bić jeszcze mogło do Nieba i niebiańskich myśli.
Julia cofnęła się, zbladła. Występna, znękana, wychowana w obojętności, była jeszcze do tyla kobietą, że czuła Boga nad sobą; przeraził ją ten uśmiech dziki, który towarzyszył wymówionemu słowu.