— Droga kasztelanowo dobrodziejko — rzekł król siadając przy niéj i biorąc jéj białą drżącą rączkę w swe dłonie miękkie i blade — nie unośmy się! Cóż on WMości winien? To człek godny tylko litości, że skarbu, który mu losy dały, ocenić nie umiał.
— A! i zdeptał go nogami! dodała kobieta. Nie litości on godzien, ale wzgardy... Czy WKMość wiesz co uczynił?
— Nie, domyślam się tylko.
— Więc nie znasz rany, jaką mi zadał za to, żem go wyciągnęła z nicości?
— Kochana kasztelanowo, niewdzięczność jest w porządku spraw codziennych naszego życia; potrzeba być zawsze do niéj przygotowanym. Ale dlaczegoż nie chcesz przypuścić, że on się opamięta? że żałuje swéj winy? że mógł być podmówiony?
— To bynajmniéj nie zmniejsza winy. Człowiek, który śmiał targnąć się na kobietę, co dla niego była wszystkiém, powinien zniknąć, ustąpić... przepaść... Ja nie chcę go widzieć!
— Gdybyś umiała po łacinie — rzekł król literat z uśmiechem — powiedziałbym ci:
Godziż się tak pragnąć zemsty?
— Godzi się, gdy obraza jest tak wielka jak moja!
— Kasztelanowo, ja muszę przemówić za nim...
— NPanie, ja przyszłam się skarżyć na niego.
— Jak to! ty pani nie dałabyś się przebłagać?
— Ja? Nigdy!
— Zostawże go przeznaczeniu... dosyć jest ukarany, że taki skarb postradał.
— O! o! — zawołała z szyderskim śmiechem kobieta — nie on serce ocenić potrafi. Nie miał go nigdy.