się w zwierciadłach, przykładając dłoń do serca, które biło coraz gwałtowniéj.
— Nie, ja nie mogę umrzeć! wołała; ja żyć muszę, póki ciebie nie ocalę, dopóki nie odpokutuję... póki o los twój jestem niespokojna...
— Idź! idź! ja się muszę położyć, siły mię opuszczają, gorączka się wzmaga, powrócisz późniéj... Chciałabym widzieć cię jeszcze... co mówię?... ja jutro muszę być zdrowa!
— Pozwolisz mi zaczekać na doktora?
— Nie, idź do domu, myśl o sobie, dam ci znać... zostaw mnie samą.
Adam odszedł powoli, a ona długo jeszcze patrzała za nim złożywszy ręce jak do modlitwy... Zaledwie drzwi się zamknęły ostatnie i szelest kroków jego ucichł, siły ją opuściły, pochyliła głowę, a szum w niéj zwiastował, że choroba przemożona na chwilę, znowu odzyskiwała przewagę... W skroniach biły pulsa jakby krew je przerwać i wytrysnąć z nich miała, gorączka ukropem oblewała twarz i piersi, ręce i nogi stygły... W oczach latały czarne i jasne płaty, jakby powietrze napełniło się przebiegającemi je istotami niewyraźnych kształtów; myśl nareszcie nieowładnięta już wolą, wybiegła na manowce, szalejąc w świecie marzeń nieujęta.
Gdy doktor wszedł, hrabina już prawie była bezprzytomna. Na chwilę tylko poznawszy go, chwyciła za rękę i krzyknęła:
— Wszak mnie uratujesz?
Lekarz stary odpowiedział coś niewyraźnie i począł badać stan jéj, wcale mu dotąd niezrozumiały.
Po chwili jednak tajemnica téj dziwnéj choroby się odkryła rzutem oka na ręce, które jakieś czerwone
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.
208
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.