W pokoju choréj wszystkie firanki były zapuszczone; cisza i ciemność otaczały ją. Wśród tego głuchego milczenia, straszniejsze jeszcze były wyrywające się z ust jéj niekiedy wyrazy, gorączkowe wspomnienia przeszłości, to wesołe, to smutne, to rzewne, to rozpaczliwe, modlitwy i uśmiechy, miłosne szepty i płacze.
Ta przędza różnobarwna wyobraźni na czarnym wątku grobowego milczenia, tém jaskrawiéj odbijała; przytomny lekarz domowy, mąż siedzący z dala w kątku z chustą zlaną wonnościami, bo się lękał zarazić, pan Adam i Pamela rozpłakana, nie mogli słuchać bez bolu tych ostatnich oznak dogasającego życia, z których łatwo było odgadnąć mnogie cierpienia przeszłości, udręczenia, i walki, i błyski utraconego szczęścia.
Stary lekarz wsparty na lasce, miał postać chmurną zrozpaczonego bezsilnością swoją człowieka; poruszał ramionami, myślał, jak gdyby szukał jeszcze w głowie jakiejś rady, gdzie w istocie nie było żadnéj: natura tylko zwyciężyć mogła samą siebie, Bóg jeden uratować chorą.
— Czy nie odzyska na chwilę przytomności? pytała po cichu Pamela — posłalibyśmy po księdza?