Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

212
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Nie wiem, odparł doktor; bardzo wątpię. Dalszy bieg choroby przewidzieć się nie daje; lękam się uderzenia na mózg. Potrzeba czekać cierpliwie, sztuka jest tu bezsilna.
Mąż, zawsze z chustką na ustach i nosie, oddalił się na palcach, zlany potem z przestrachu o siebie; reszta pozostała u łoża. Chora wołała napoju; obawiano się go jéj podać, przynoszono ciepły i oszczędnie. Gorączka zdawała się wzmagać.
Po kilku wesołych, dzikich śmiechach, które jak piorun rozległy się i urwały krzykiem boleści, nastąpiło długie milczenie: chora zdawała się usypiać. Widocznie następowało jakieś przesilenie, którego końca przewidywać nie było można. Wszyscy pozostali na miejscach nieruchomi, tylko lekarz wysunął się do innych pacyentów, zapowiadając powrot rychły, a w razie pilnéj potrzeby wskazując, gdzie go szukać miano.
Był wieczór, w dali po kościołach biły dzwony powoli, grobowe dzwony na pacierze za umarłych; w pokoju panowała ciemność i snu ciężkiego oddech tylko jakby ostatniemi pulsami życia oznaczał chód powolny czasu. Godziny wlekły się żółwim krokiem leniwe; do północy, dla czuwających przy łożu boleści zdawało się, że wiek cały upłynął. Ilekroć w walce ze śmiercią bije się człowiek, a towarzysze i świadkowie jego doli czekają zwycięztwa lub klęski ostatniéj, — czas zdaje się naumyślnie w pochodzie nieubłaganym wstrzymywać, minuty przeistaczają się na lata.
Od zmierzchu do północy, dla Adama, wśród tego milczenia i ciemności przewlekła się jakby wieczność tęsknych myśli. Ciężkie westchnienie przerwało wreszcie tę nieskończoną ciszę, i głos słaby, zmieniony, zabrzmiał powolnie: