Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.

213
DOLA I NIEDOLA.

— Gdzie ja jestem?
Przebudzona z pół-snu Pamela zbliżyła się, pytając:
— Jak się pani teraz czuje?
— Co się ze mną stało? szepnęła Julia.
— Jesteś pani trochę słaba.
— Jakże to długo trwało? Cała się czuję zbolała, skóra na mnie jakby jedna rana bolesna. Gdzie doktor?
Pytania te zwiastowały przynajmniej powrot do przytomności; ale głos był słaby, ledwie z blizka dosłyszany. Po chwili dodała:
— Nie! nie! po cóż doktora? Czuję, że żyć nie mogę: poproście lepiéj księdza. Kto to jest przy mnie? Nikogo więcéj? nikogo?
— Jestem ja... rzekł Adam z cicha.
— A! ty! o! dobrze, dziękuję ci, zbliż się... ale nie, nie! nie przystępuj: to musi być jakaś straszna zaraźliwa choroba... Pamelo... na chwilkę oddal się, zostaw nas samych, a poszléj po księdza. Mam coś jeszcze powiedzieć. Wszak nie ma tu więcéj nikogo? Czy ciemno, czy ja nic nie widzę?
— Jest ciemno, jesteśmy sami... odpowiedział Adam głosem drżącym.
— A! chciałam cię tylko pożegnać raz jeszcze, prosić, abyś mi przebaczył.
— Nie myślcie o niczém złém... choroba się przesiliła.
— Tak, i śmierć nadchodzi — przerwała Julia, — życie ucieka, gorączka powróci jeszcze i dobije. Korzystać potrzeba z ostatka przytomności, z chwili ostatniéj. Papiery i to, com przygotowała dla ciebie, mój