Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

217
DOLA I NIEDOLA.

Z drugiéj strony łoża padł na kolana Adam i uderzył czołem o podłogę. W jego duszy nareszcie otwarło się także zamknięte dotąd źródło boleści; poczuł, ile w niéj utracił... Jedyna przychylna mu dusza uleciała, zostawiając go samotnym i bez opieki na szerokim świecie.
Leżał tak jeszcze na ziemi, gdy poczuł, że go ktoś targnął za rękę i głos cichy szepnął mu:
— Chodź pan! chodź...
Był to Jermaszka wierny, który nań czekał w przedpokoju noc całą, a widząc po ruchu w domu, że wszystko już skończone, odważył się wcisnąć, by swego pana wyrwać. Adam nie wiedział sam jak wyszedł osłupiały pod ciężarem bolu i uczucia osamotnienia.
Łzy lały mu się po twarzy, myśl nie mogła spocząć na niczém, leciała niepowstrzymana w przeszłość, szalała, zwijała się jak ptak raniony.
Jermaszka wiódł go pod rękę, chcąc uprowadzić do domu, i przeciskał się przez ciżbę ludzi ku drzwiom wychodowym, gdy nagle nad uchem Adama dał się słyszeć głos rozkazujący:
— Za pozwoleniem, niech-no się pan zatrzyma...
Przedpokój pałacowy w chwili zgonu kasztelanowéj pełen był ludzi, których śmierć zawsze przyciąga. Gwarno w nim było i tłumno: wszystka służba dworu dość liczna, ksiądz, który jeszcze nie miał czasu odejść, kobiety zapłakane, sąsiednich domów mieszkańcy zwabieni ciekawością i pobożnym obowiązkiem modlitwy, gromadzili się tu rozpytując i szepcząc, przypatrując się i ubolewając. Kilka świateł tu i owdzie rozproszonych rzucało blask słaby na tę scenę zamieszania. Słychać było opowiadanie przerywane, szepty, szlochania, wes-