Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

232
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

widzenia. Skala ta ledwie starczy na to, do czego jest zrobiona, a do innych spraw zastosowana, miarą jest całkiem fałszywą. Jermaszka mógł zrozumieć kasztelana, gdy Adam nie był w stanie pojąć swego sługi.
Blady, drżący wstał z łoża p. Adam; przypomnienie wypadków dnia wczorajszego piekło go straszliwie, rumieniło mu czoło, rzucało sercem w piersi, jakby ją rozszarpać miało. Po tém, co się stało, niepodobna było pozostać w Warszawie; ale wprzód należało hardo postawić czoło potwarzy, i uchodzić z placu dobrowolnie, obronną ręką, nie zaś wypędzonemu haniebnie. Adam czuł potrzebę wygadania się, użalenia; potrzebę kogoś, komuby się zwierzył, kogoby spytał, z kimby położenie swe rozważył... Zostawał mu jeden tylko Jermaszka — niestety!
Spojrzał na niego. Bojaźliwy wzrok sługi spotkał smutny wzrok wywołańca.
— Czyś nie chory panie? spytał po cichu.
— Nie — rzekł Adam — alem znękany i zesłabły.
Westchnął, trąc ręką czoło.
— Nie był tu wczoraj pan Floryan?
— A gdzieżby on teraz przyszedł! odezwał się Jermaszka. Ci miejscowi przyjaciele, to do półmiska dobre: idzie to na dymek kuchenny, ale od cierpiącego ucieka. Ani pana Floryana, ani żywéj duszy nie było.
Obaj zamilkli, mierząc się oczyma.
— A! panie mój, panie! rzekł po chwili Jermaszka: gdybyś pozwolił po staremu sobie powiedzieć, jako wiernemu słudze — co my tu robić mamy? po co siedzieć? do czego się męczyć?
— A cóż chcesz bym uczynił? spytał kasztelan.
— Ja to myślę, onoby najlepiéj było powrócić do chaty... szeptał sługa. Małeć to swoje, ubogie, ale