formalny testament, ale go zdarłem i odrzuciłem. Nie przyjmę nic!.. nic nie chcę!...
Floryan słuchał zdziwiony i niedowierzający.
— Tak to było? zapytał z wolna.
— Tak jak ci mówię, ani mniéj, ani więcéj.
— A cóż pan myślisz począć z sobą daléj... potém?
— Zapewne opuszczę Warszawę...
— Ale dokądże?
— Tego jeszcze nie wiem; namyślę się.
Pan Floryan podumał także chwilę.
— Życzliwym jego sługą zawsze będąc, nie wiem co już radzić — rzekł. A król?
— Król w téj chwili nie ma dosyć siły, by jednego prześladowanego poddanego swego wyratował — odparł pan Adam.
— Więc kwitujecie z naszego świata, i nie myślicie już więcéj szczęścia próbować? spytał Maluta.
— Nie myślę, rzekł kasztelan. Ale czekajcie! nie sądźcie, abym znowu tak stchórzywszy miał uciekać... Zostanę tu jeszcze czas jakiś, pożegnam was, odejdę, gdy wybije moja godzina, którą sobie sam naznaczę....
Wyrazy te wyrzekł z pewnością siebie, która zastanowiła Malutę. Pan Floryan domyślał się pod nią skrytéj jakiéjś siły, nie mogąc zrozumieć jéj pochodzenia. Spojrzenie badawcze w oczy kasztelanowi nic go nie nauczyło. Pierwszy raz w tym człowieku dobadawszy się energii, spokorniał przed nią. Zwykł był wszelką siłę szanować.
— A no, tak! zawołał. To bardzo dobrze! to wybornie! należycie! ślicznie! Ja zawsze utrzymywałem, że pan kasztelan potrafisz z tego wybrnąć z honorem!...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.
237
DOLA I NIEDOLA.