— Nic o tém nie wiem.
— Zdaje mi się, że ten nieokrzesany niedźwiedź litewski, którego kasztelan trzymasz na straży, odprawia wiele osób, nie dając nawet o nich znać panu kasztelanowi.
— To być może, i wdzięczen mu za to jestem, bo ten jeden niedźwiedź mnie kocha.
Pan Floryan się uśmiechnął.
— Szanowny panie — rzekł słodziuchno — jesteś niesprawiedliwym, nie mówiąc już o innych, choćby dla swojego sługi wiernego, jakim ja mam być zaszczyt...
Kasztelan odpowiedział ust skrzywieniem dwuznaczném, skłonił głowę, wiedział co trzymać o tém przywiązaniu.
— Nie śmiałem być zbyt natrętnym, ale w sercu...
— O! dziękuję, dziękuję ci, kochany panie Floryanie.
— No! a do komandora też nie myślicie choć zajrzeć? Mnie się zdaje, że należałoby, wypadało i potrzeba... rzekł Maluta widząc, że oświadczenia i czułości nie idą.
— Jużcić zapewne będę z pożegnaniem...
— Chodźmy dziś, jest mały wieczorek przyjacielski...
— Jakoś nie mam ochoty...
— Namawiam, rozrywka, dystrakcya, potrzebne, konieczne.
— Nie chce mi się.
— Potrzeba się przemódz.
— Późniéj... kiedyś... zobaczymy.
— Będę natrętnym, rzekł pan Floryan: przyjadę pod wieczór i zabiorę pana gwałtem. Leonina zaśpiewa, a tęskni biedaczka po panu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.
245
DOLA I NIEDOLA.