zdawał. Napróżno usiłował przywieść na pamięć, kędy go i kiedy mógł widzieć? Draźnił go sobą jak zagadką, nie było się kogo zapytać o niego. Pan Floryan wprowadziwszy na pokoje kasztelana, zaraz się jakoś zaszył w kątek i odszukać go już nie było podobna.
Wzrok pana Adama niespokojnie badał tę twarz, któréj oczy nawzajem szukać go i mierzyć się zdawały.
Po kilkakroć usiłował spytać o tego cudzoziemca, którego obejście, śmiałość, głośne przechwałki i dowcipy zwabiały nieustannie ciekawych do koła. Postanowiwszy wreszcie mordującą go przebić tajemnicę, począł kasztelan szukać pana Floryana, i znalazł zamyślonego, w cieniu, smutnego, z miną stworzenia, które popełniwszy psotę jakąś, czuje, że go za nią czekają razy.
— Dobrze — rzekł — żem cię przychwycił nareszcie. Mówże mi, co to jest za figura nieznośna, ten — ten, widzisz go tam, ogorzały jakiś Gaskończyk? Przysiągłbym, że go już gdzieś widziałem.
Francuz stał bardzo blizko, ale Maluta udał naprzód, że go nie zna, co było zupełném niepodobieństwem, bo pan Floryan znał wszystkich. Było to jego powołaniem.
— Jak to! ty? tybyś kogo tu nie znał i siedział spokojnie? zaśmiał się pan Adam.
— Ale to nowy jakiś przybysz... dalipan, nie wiem, chyba pójdę na wzwiady.
To mówiąc wymknął się pan Floryan, ale już więcéj nie wrócił, a kasztelan zniecierpliwiony, musiał zadać pytanie jednemu ze znajomych, który nazwiska cudzoziemca nie pamiętał, wiedział przecię, że od
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.
248
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.