Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

257
DOLA I NIEDOLA.

Leonina połechtana uśmiechnęła się.
— A wy?... spytała.
— A! i ja niemi jestem zachwycony, oszalały... ale cóż z moich zachwytów i szałów! Ja kochać nie mogę, a miłość moja na nicby się nie zdała kobiecie... Chcesz mieć we mnie sługę, przyjaciela, opiekuna... a być moim dobroczyńcą?
— Chcę! ale jak? odparła Leonina.
— Ja ci wskażę człowieka — odrzekł pośpiesznie kasztelan, — ty go przywabisz, a ja... zabiję!
Mówiąc te słowa, błysnął dziko oczyma. Włoszka wzięła go za szalonego, porwała się z krzesła wystraszona.
W rozpaczy, z jaką to wyrzekł jako rzecz najnaturalniejszą, z niewinnością dziecka lub waryata, było coś przerażającego; przytomny, chłodny człowiek nigdy tak dziko, tak surowo nie śmiałby wypowiedzieć swéj myśli.
— Jak to? chcesz mnie uczynić wspólniczką swéj zbrodni?
— To będzie kara nie zbrodnia! odparł kasztelan...
— Chcesz, by ta krew prysła na mnie, człowiecze! wzdrygając się zawołała Włoszka Jakąż ja rolę w tém grać będę? Zastanów się...
Kasztelan rozśmiał się dziko.
— Nie chcesz więc? spytał.
— Nie mogę...
— Prawda, chciałem rzeczy niepodobnéj. Nie! zrobimy to inaczéj: ja go nie zabiję, ale go zmuszę, aby się bił ze mną... a wówczas on mnie zabić może...
Leonina przerażona tym szałem, poglądała na niego przestraszona, usiłując się go pozbyć.