Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

258
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Uspokój się pan na Boga! rzekła. Pan mówisz od rzeczy...
Kasztelan obejrzał się, dzień jasny bił już w okna, ruszył ramionami, czuł się znużonym. W płaszczu, jak stał, rzucił się na kanapę, i na chwilę jakby omdlały i zdrętwiały pozostał tak milczący. Włoszka przemawiała do niego kilka razy, ale napróżno: stracił był, pogrążony w myślach, słuch, przytomność, niemal życie. Litość poruszyła serce kobiece; otarła mu skroń, podała wody, poczęła usługiwać jak umiała biednemu, i dwie łzy błysły na jéj powiekach. W niezepsutych zupełnie sercach widok nieszczęścia budzi miłosierdzie, w złych szyderstwo tylko i gniew jakiś zwierzęcy.
Ale pan Adam nie czuł i nie wiedział, co się z nim działo. Po długiém osłupieniu, nagle obudzony blaskiem jasnego dnia, jak przerażony porwał się i wybiegł nie spojrzawszy na Leoninę. Jermaszka, który u drzwi na niego czekał, postrzegł jak się przemknął, i nagonił go dopiero zaczajonego w kątku bramy Krakowskiéj, wpartego w ciemny załom muru, z oczyma wlepioneni w postacie, które się tędy ku zamkowi przesuwały.
Chciał on wyciągnąć ztąd pana, ale Adam odepchnął go, i na tych czatach spędził kilka godzin. Warszawa rozbudziła się ze snu, ruch żywy w téj części miasta zastąpił ranną ciszę. Piesi, jezdni, powozy, przeciągali nieustannie mimo kasztelana, którego oczy jednego tylko człowieka szukały. Twarz jego stała przed nim ciągle, widział ją jeszcze taką, jak u stolika gry mu się ukazała.
Około godziny dwunastéj, od Krakowskiego Przedmieścia nadjechała kareta dosyć znana panu Adamo-