Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

265
DOLA I NIEDOLA.

— Nigdym się nie spodziewała, żeby tak dobrze strzelał... odpowiedziała zimno Krystyna. Szkoda tego poczciwego Francuza... Ale cóż mówią? czy szukają? czy gonią zabójcę?
— Szukano i nie znaleziono... Mówią, że widziano kasztelana w zasadzce, że to on strzelił, że potém uszedł zaraz w oczach wszystkich, ale go nikt wstrzymać nie śmiał!
— Tchórze! zawołała kobieta ruszając ramionami z pogardą. Cóż mówią? co mówią?
— Przyznam się cioci, że ci, z którymi rozmawiałem, wszyscy zgodnie powiadają, iż kasztelan był w swém prawie, bo Francuz pojedynku ofiarowanego mu nie przyjął.
Kasztelanowa potrzęsła głową; znać było gniew, który na twarz jéj wytrysnął rumieńcem.
— Głupcy! zawołała — biedny St.-Géron! żal mi go...
Tyle było słów mowy pogrzebowéj po zmarłym słudze i przyjacielu. Kasztelanowa zniosła tę śmierć bardzo stoicznie. Żal jéj było nieco pięknego solitera, który był oprawny w pierścień oddany wczoraj Francuzowi, klejnotu familijnego ofiarowanego z pośpiechem wdzięcznego serca, ale późniéj mającego się zamienić. Teraz z trupa i trumny trudno go było wyrwać nazad.
Łatwiéj było zresztą o drugiego St.-Géron’a, niż o taki piękny brylant.
Zamyślona wyszła do swego pokoju.
— Bądź co bądź, rzekła w duchu po namyśle: wszystko to jeszcze nie tak bardzo źle się składa. Francuz na męża mógł być nie bardzo dogodnym. Kasztelan żyje, ale jest już tak jakby go na świecie nie było... szkoda tylko, że przy ukrywaniu się jego,