z zielonéj kieski dukata oberzniętego, za który spodziewał się odebrać trzy od kasztelanowéj. Wybrał zręcznie palcami taki, który mu się wydawał najcieńszy i najmniejszego wzrostu a nieco pogiętym staruszkiem, i szacowny ten zabytek numizmatyczny podsunąć chciał arendarzowi.
— Za popas? spytał Mejer.
— Nie, nie, proszę to przyjąć, a być mi przyjacielem — z uśmiechem dodał zdrajca.
Mejer się skłonił.
— Bardzo dziękuję — rzekł — ale jak to rozumieć?
— No, już mówcie mi prawdę!
Żyd zabrawszy dukata, zaczął się okrutnie śmiać.
— A wej! zawołał: ja tego nie rozumiem, co JPan chcesz odemnie? co ja mam powiedzieć? co tu ma być? A! a! czy to żart jaki, czy zakład?
— Ale panie Mejer, tam się ukrywa ktoś, poznaliśmy go po głosie.
— Na uczciwość ja nie rozumiem: starego szlachcica znam jak siebie... dajcież temu pokój!
Fan Floryan tém mocniéj dotknięty, że sądził, iż darmo owego kulfona stracił, miał już odchodzić, gdy Mejer obejrzawszy dukata, oddał mu go kłaniając się. Ale tuż przypadła sama kasztelanowa, blada, drżąca rozgorączkowana.
W czasie niebytności Maluty chory krzyknął po raz trzeci, i wybełkotał słów kilka. Kasztelanowéj zdawało się że usłyszała nawet imię swoje; wybiegła więc struchlała, sama badać gospodarza. Mejer odbywszy parę indagacyj, już był na dalsze przygotowany.
— Kto tam jest? kto się tam ukrywa?! na Boga! zawołała, przypadając do Żyda.
— Co to takiego? stary szlachcic, któż ma być!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.
281
DOLA I NIEDOLA.