Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

290
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Uśmiechnęła się sama do siebie jak anioł niewinném weselem macierzyńskiém, i spojrzała niebieskiemi oczyma wypłakanemi na brata, który stał gryząc wąsy....
Pan Baltazar, choć żołnierz stary i z niedźwiedziem a z dzikiem gotów był jeszcze dziś w potrzebie pójść za bary, okrutnie się wszakże obawiał waryatów.... Wstrząsł się cały i pobladł, pomiarkowawszy, że pani bratowéj zmysły się pomieszały. Cofał się nieco ku drzwiom, poglądając na nią. Ona się uśmiechnęła łagodnie, i to go nieco uspokoiło, że do żadnéj furyi nie widział podobieństwa.
— Ale siadajże, mój Baltazarze — rzekła — siadaj i radźmy, gdzie my go tu postawimy, tego pana kasztelana naszego... Kasztelana!!! ha! ha! Ja zawsze mówiłam, że go to nie chybi; jemu z oczu patrzało, że się do tego urodził.
Pan Baltazar siadł z przeciwnéj strony stolika, ale blady, drżący, kawy mu się odechciało, a po grzbiecie ciarki chodziły. Jak w tęczę patrzał w bratową, gotów na najmniejszy znak gwałtowniejszego poruszenia drapnąć z miejsca. Pot zimny oblewał mu skronie.
— Więc jak myślisz, panie Baltazarze?
— Ja? ja? ja jeszcze nic nie wiem, ja sądzę — bąkał stary, rzucając spojrzenia bojaźliwe — ja myślę, ja nie jestem jeszcze pewien czy on przyjedzie?
— Ale jakże nie przyjedzie, kiedy ojciec po niego pojechał, kiedy już pewną mamy obietnicę!
Pan Baltazar pokręcił wąsa, ruszył ramionami, ale postanowił potakiwać jéj, aby nie jątrzyć.
— Więc jak tam pani bratowa myśli?
— Ja tu nie widzę dla niego stosownego pomiesz-