dając mu krzesło — pana kasztelana nie ma tu... i nie było.
— Jak to? nie ma? możeż to być? Nie ma tu kochanego mego kasztelana dobrodzieja? a ja sądziłem... Jak to? więc i nie był? spytał pan Floryan, patrząc w oczy Baltazarowi.
— I nie był! rzekł przełykając z trudnością kłamstwo stary żołnierz.
— A gdzieżby się podział?
— Ubolewamy nad tém, że nie wiemy... rzekł Baltazar chłodno.
Gdy ten początek rozmowy półgłosem się między nimi odbywał, Dyogenes z kąta ponuro i szydersko przyglądał się gościowi, kiwał głową, a usta kręciły mu się śmiechem jakimś bolesnym, ledwie powstrzymywanym.
Oczy Maluty latały tymczasem niespokojne dokoła, jakby wyszpiegować chciały, co się w sercach i głowach zgromadzonych osób działo. Przeleciały one raz i drugi po twarzach wszystkich, i z dziwną w ostatku zawziętością zatrzymały się na Dyogenesie, który także z oka przybysza nie spuszczał.
— No, jakże ci się zda... panie Floryanie? — odezwał się długo milczeniem go wytrzymawszy Dyogenes — nie prawdaż, że to siurpryza zastać tu, zamiast kasztelana, takiego jak ja wujaszka? Albo ja, czym się spodziewał takiego wiercipiętę siostrzeńca tu zobaczyć... przerobionego na lalkę niemiecką?
— A! jak mi Bóg miły... to wy! ale na honor...
— Stój, stój! nie rzucaj się w moje objęcia, mógłbyś popsuć fryzurę i tupet, a ja cię chcę w pełni twego blasku oglądać i nasycić się obrazem twéj wiel-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/315
Ta strona została uwierzytelniona.
307
DOLA I NIEDOLA.