— Może mieli słuszność, rzekła. Cóż więcéj?
— Reszta — odpowiedział pan Floryan — była dla mnie; miałem i ja kąsek smaczny do przełknięcia.
Kasztelanowa szydersko prawie spojrzała na niego, i zrozumiała, że tym razem nie kłamał.
— Ciężka to była missya, dodał pan Floryan; drugi razbym się jéj nie podjął, zwłaszcza wiedząc, że tam wuja mojego znajdę, który jest najstraszniejszym weredykiem jakiego ziemia nosi. Niech go kaci porwą!
— Nie powiedziałeś im też WPan, że odrzucając układy, zmuszą mię do jeszcze prędszéj zemsty, bo się przecię z położenia fałszywego wyzwolić potrzeba.
— Przyznam się pani, żem języka w gębie zapomniał, tak mi tam głowę myto.
— O biedny panie Floryanie!... Więc koniec końców, co?
— Zdają na losy i Boga rozwiązanie sprawy...
— Niechże ją Bóg i losy rozplączą! marszcząc brwi dodała kasztelanowa. A la guerre comme à la guerre, przecięż są ludzie, co szukać umieją i znaleźć potrafią.
Słowa te jakiéjś tajemniczéj groźby pełne, tak przeraziły pana Floryana, że odsiedziawszy tydzień w oficynie milczący, pożegnał kasztelanową i wybrał się pod pozorem pilnych spraw do Warszawy.