Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

347
DOLA I NIEDOLA.

— Żadnéj sprawy, ale uskarżać się myślę.
— Cożeśmy to waści uczynili?
— Mnie nic, ale imieniem pana wojewody i podwojewodziego przychodzę...
— A im co? spytał starosta.
— Przecięż ichmość najazd czynicie na miasto?
— Albo to nam już przyjechać tu niewolno? rzekł pan Hański.
— Na co tu udawać, że się nie rozumiemy! zawołał pan Burczak. Szlachta za swoim tu przyleciała, aby się stawić między sprawiedliwością a winowajcą. Pełne ulice przyjezdnych, klasztor obstąpiony dokoła. Cóż, myślicie siłą go odbijać? To i podwojewodziemu stanie na obronę...
— Któż to waści powiedział — przerwał starosta — po cośmy tu przybyli, i co czynić mamy? Czyńcie swoje... a my swoje.
— Jakby — dokończył Burczak — miał się tu stać jakowyś gwałt czy co?
— Ja nic nie wiem, i o niczém z waćpanem mówić nie będę, rzekł starosta.
Burczak zniżył nieco tonu.
— Cóż to się tutaj stało lub dziać ma tak znowu wielkiego a niesłychanego? rzekł powoli, popijając wino, które mu ksiądz podał. Schwytano bannitę, który się nawet ukrywać nie raczył, tak bezkarności był pewien: czy to go już, myślicie, zaraz egzekwować będziemy?.. chcę mówić, będą? Przecięż może protestować i appellować; są akta, są sędziowie, jest forma prawna... a kto wam ich broni? Uroiło się szlachcie widać, że go tu zaraz zetną...
— Nie mówcie nic! odparł starosta: wiedzą sąsiedzi