Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dola i niedola część II.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

55
DOLA I NIEDOLA.

I jak Wenerę w greckim gabinecie chciało się wziąć za żyjącą, tak Leonina wydawała się ożywionym przez Pigmaliona posągiem.
— Ale to obraz Tycyana! wykrzykiwali jedni.
— Ale to figura skradziona z Pawła Weroneńczyka! wołał ktoś drugi.
— To portret Van-Dyck’a!
— To Madonna Francii!
Adam podszedł, zapatrzył się, stanął, i trzeba przyznać, że pozostał jak wkuty. Pierwszy może raz w życiu widział tak nieposzlakowaną piękność, w któréj oko próżno szukało błędu, niedostatku, uchybienia ogólnéj harmonii, skazy na tym dyamencie pełnym blasku.
Śmiałość naiwna i ujmująca słodycz, coś w wejrzeniu ciekawego, wyzywającego, czyniły ją jeszcze ponętniejszą: zdawało się, jakby wczoraj dopiero przybyła z nad brzegów czarownego krateru, na chłodny ląd piaszczysty ziemi obwianéj mgłami.
Kapella złożona z najprzedniejszych wirtuozów stolicy, nie tak liczna ani tak huczna jak dzisiejsze, ale dobrana, rozpoczęła uwerturą Rameau; potém popisywał się słynny skrzypek z koncertem, potém flecista niemiecki, potém grano symfonię Haydn’a; naostatek piękna Leonina, któréj przy klawikordzie towarzyszył stary Włoch w popielatym fraczku, zaśpiewała aryę włoską. Była bowiem niegdyś pierwszą śpiewaczką opery króla JM. neapolitańskiego.
Gdy pierwsze tony tego czystego a silnego głosu młodzieńczego rozbiegły się w powietrzu, nagle szmery ustały, zrobiła się cisza, wszyscy wrośli do ziemi i dech w sobie zatrzymali, aby jednéj nóty nie stracić. Dźwięki instrumentu, który jéj towarzyszył, zdały